Na dyżurze (pogotowie) w ciemności i półśnie uświadomiłem sobie, że czuwa nad nami Pan Jezus Miłosierny. Nawet „patrzył” z tym momencie z wizerunku, a ja zawołałem za widzącą: „Mój Jezu, Ty mnie wyróżniłeś, błogosławię Cię”...radość zalała serce i padłem na kolana do modlitwy.

    Kolegę zerwano do nieprzytomnej, a o tej porze oznacza to późny powrót z odległego szpitala. Ja w tym czasie spokojnie trafiłem na Mszę św. bo właśnie przybył zmiennik. Od Ołtarza św. padną słowa (1Sm8,4-7.l0-22a) o zniewalaniu i wyzyskiwaniu poddanych przez władców ziemskich.

    Przypomniała się wczorajsza rozmowa z kierowcą, który „służy dwóm panom”. Wyjaśniałem mu, że pan ziemski rozkazuje chodzić innymi drogami...niż Ojciec Prawdziwy!

   Skulony oczekiwałem na Eucharystię, a w sumieniu przepływały moje straszne upadki...nawet po wyróżnieniu już przez Pana Jezusa! Potrząsałem tylko głową, bo to wszystko dzisiaj wydaje się wprost niewiarygodne. Napłynęła postać naszego proboszcza, który już się wysłużył oraz art. o prałacie Jankowskim...jakże cierpią z naszego powodu w Niebie.

   Zapadłem się w ławkę, a Ciało Pana Jezusa - w intencji tego dnia - sprawiło, że stałem się nieobecny dla świata. Na ten moment siostra zaśpiewała o ranionym przez nas Sercu Pana Jezusa. Popłakałem się, bo najbardziej bolą Boga upadki zawołanych i wybranych... 

    Pokój zalał duszę i nie mogłem wyjść z kościoła, a właśnie biegła do mnie pacjentka. W tym czasie to była dla mnie wielka zmora, bo zjednany z Panem Jezusem musiałem uciekać.

    W spokoju przyjmowałem chorych, a wielu z nich potrzebowało porad duchowych. Przykładem była pani skołowana przez Złego, który zalewał jej serce smutkiem, zwątpieniem, martwieniem się o jutro ze straszeniem śmiercią! Wskazałem, że dzień trzeba zaczynać na kolanach, uciekać się do Pana Jezusa i Matki Bożej...w wolnym czasie uczestniczyć w Mszach Św. z Eucharystią, która daje moc.

   Falami napływał pokój...przypominający wachlowanie ciała w upale. To koiło duszę i wykluczało złość. Po latach będę wiedział, że sprawiał to Duch Święty! „Jezu. Jezu...mój Jezu...och, Jezu!”  W tym stanie duchowym wstydziłem się widoku rozebranych pacjentek i sam zakrywałem ich ciała.

    Dzisiaj przybył też starszy pan, ale bez żony, która znalazła się w szpitalu z powodu zagrożenia życia (ciężka cukrzyca). Przez 15 lat inwestowali w swoje ciała. Nic nie dawały moje tłumaczenia, że to była pokusa Szatana, który wie, że nie ma śmierci i tak właśnie odciąga ludzi od drgnięciu ku Bogu Ojcu. Chory teraz już wie to, bo sam gaśnie w oczach. 

    Sam zostałem skołowany, bo o 15.00 zamiast modlitw krążyłem po mieście, załatwiałem różne sprawy, a nawet podwiozłem kompletnie pijanego do domu. W duszy śpiewano mi (nie znam pieśni): „przyjdź do mnie Panie, przyjdź do mnie Boże, przyjdź i nie spóźniaj się”.

   W telewizji pokazano program o cudownych dzieciach, a jest to potwierdzenie intencji modlitewnej dnia. Tak został wyróżniony naród wybrany, a właśnie  pięknie śpiewali kantorzy i płynęły obrazy Jerozolimy. Ze łzami w oczach wyszedłem odmówić moją modlitwę, a towarzyszyło mi piękne niebo, gwiazdy i księżyc nad kominem naszej kotłowni.

        Podziękowałem Bogu Ojcu za ten dzień…

                                                                                                                         APeeL