„Ostatki”...
Po wczorajszym zakończeniu dnia mam wyrzuty sumienia, męczyły mnie koszmary senne, a do tego źle się czuję. Teraz przed Mszą św. wzrok zatrzymała książka: „Biuletyn historii i sztuki”. A cóż tam jest dla mnie...
„Alfa i Omega” - Chrystus
Wiara, nadzieja i miłość - krzyż zakończony kotwicą z płonącym sercem
Trójkątne oko - znak Trójcy Świętej (Oko Opatrzności).
Teraz sam pocieszam przestraszonych chorobami, przestrzegam przed chwaleniem śmierci nagłej, namawiam do rzucenia palenia i słucham: „nie bierz”, „załatw”.
Babcia ze łzami w oczach mówi, że „przyszedł zmarły mąż i powiedział, że źle się odżywiam i niepotrzebnie oddaję rentę dzieciom”! Powiedział też, że „dusze modlą się za nas tak jak my za nich...nawet uczestniczą w dzieleniu się opłatkiem w Wigilię”!
Ponieważ w przychodni miałem ciężki dzień...teraz na początku dyżuru w pogotowiu wyświęciłem pomieszczenia. Stał się pokój w którym trafiłem na poród, a to dało możliwość odmawiania modlitwy „za tych, którzy nie znają życia prawdziwego”.
Dzisiaj, gdy to przepisuję (24 luty 2019) na Mszy Św. Apostoł Paweł wskazał (1 Kor 15,45-49), że pierwszy człowiek Adam był duszą żyjącą. Natomiast na ziemi wpierw było to, co ziemskie...duchowe stało się potem. „Pierwszy człowiek z ziemi ziemski, drugi Człowiek z nieba. Jaki ów ziemski, tacy i ziemscy; jaki Ten niebieski, tacy i niebiescy.”
To bardzo trudny język, który wyjaśni moje dzisiejsze "kazanie" – po tym nabożeństwie – do sąsiadki z bloku. Zapytałem ją czy wie, że jesteśmy tuż po śmierci. Wskazałem, że jesteśmy żyjącymi duszami, które zostały uwięzione w śmiertelnych ciałach.
W momencie śmierci ciało fizyczne odpada („na nic się nie przyda”), a my wracamy do Królestwa Bożego. Większość nie wierzy w to. Przekazałem jej znane relacje z „życia po życiu”...w tym prostej pacjentki, profesora UW oraz towarzyszki Joanny Senyszyn, która otrzymała ten znak z nieba, ale nawet to jej nie przebudziło. Negowała tunel ze światełkiem, a ja napisałem na jej blogu, że „chciała zobaczyć Boga Ojca twarzą w Twarz”.
Wówczas podczas powrotu karetką z wyjazdu płynęła muzyka „jak na ostatkach”, a przed nami tańczyła zawierucha śnieżna. Przez radiotelefon przekazano wezwanie do porażonej matki kapłana, który zginął tragicznie w wypadku samochodowym (zabił też pasażera).
Tak trafiłem pod figurę Matki Bożej przy moim bloku. Z pacjentką wiele razy rozmawialiśmy...teraz wszystko rozumie, ale płacze, ponieważ nie może mówić. Poprosiłem ja, aby przekazywała codzienne cierpienie w jakiejś intencji.
Ponownie miałem daleki wyjazd. Trwała zawierucha, przed karetką przebiegł zając, a dziki buszowały w polu. To ciężki czas dla wszystkich, a w kabinie ciepło, gra muzyczka i mam łatwy przypadek: babcię z dusznością.
Podczas powrotu ze szpitala wróciłem do modlitwy w intencji tego dnia i zastanawiałem się jak można wierzyć tylko w to życie? W tym czasie falami napływała tęsknota za Matką Bożą. Modlitwę skończyłem na kolanach w pokoju lekarza dyżurnego.
Spóźniona kolacja, bo jutro mam dzień postu w intencji pokoju na świecie, a planuję pić tylko wodę… APeeL