Po północy czytałem scenę, gdy Pan Jezus razem z Vassulą odmawiał różaniec. Sam padłem na kolana i wołam w cząstce: Jezus wiedział, że musi wypełnić wolę Ojca:

   „Ojcze Sprawiedliwy ja także pragnę wypełniać Twoją wolę, czynić postępy, stać się miłym Tobie, wynagrodzić Panu Jezusowi Jego cierpienia moją miłością”...

   W środku nocy modliłem się w intencji rodziców i matki chrzestnej...poprosiłem o łaskę pełnego ich powrotu do naszej wiary. Po latach umrą po przyjęciu Sakramentu Pojednania.

    Wstaje ładny dzień, a ja czuję się przeziębiony...dobrze, że w przychodni było mało ludzi. Udało się napisać do ministerstwa zdrowia, bo lekarze nie rozpoznają inwazji łagodnego kokluszu i źle leczą tę epidemię u ludzi starszych (nietypowy przebieg). Chwilami prowadziłem rozmowy duchowe:

- od dobrego zdrowia ważniejsze jest nasze zbawienie

- kółko różańcowe nie może modlić się tylko we własnych sprawach (ani razu nie zawołali o pokój w b. Jugosławii)

- ciężka choroba dziecka to krzyż, który trzeba przyjąć i prosić o prowadzenie oraz uświęcać to cierpienie (przekazywać)

- za odwróconą córkę trzeba się modlić, aby otworzyło się jej serce i ujrzała, co oznacza dobra matka ziemska.

   Po „naukach” włączyłem taśmę z kazaniami Jana Pawła II gdzie trafiłem na słowa: „Pan z tobą!...idźcie i nauczajcie wszystkie narody”. Prawie wychodzę, a pojawił się pacjent interesujący się parapsychologią. Emanowała z niego dobra energia, a moje serce zalało wielkie skupienie na granicy smutku.

   Zawołałem do Matki Bożej z prośbą o pomoc w odczycie intencji modlitewnej dnia. Napłynęła natychmiast i wracając do domu wołałem za biedaków, którym świat zasłania Boga, a moja modlitwa sprawiła wielkie ukojenie duchowe.

    Na moich oczach pijani składali sobie życzenia i obcałowywali się...tyle oznaczają dla nich „święta”. W domu syn „walił” na aparaturze, żona relacjonowała udane zakupy (śledzie i biała kiełbasa), a z oddali dobiegało trzepanie dywanów.

   Ja w tym czasie z powodu uniesienia duchowego oddaliłem się od tego świata, a moja modlitwa trwała od 14-16.30. Z powodu bólu duszy pojękiwałem aż pytano co mi jest? 

    Podjechałem pod mój krzyż: wymyłem płotek, pomalowałem płytę i zakopałem zabitego psa, który leżał w pobliżu. Matce Bożej przekazałem tę pracę oraz całkowity post (kawa i woda) w intencji pokoju w Jugosławii i podziękowałem Bogu za ten dzień.

   Towarzysze „pracy i kasy” wciąż nie mogą dojść o co mi chodzi, bo naszej wiary uczą się na specjalnych kursach? Padłem na kolana i kontynuowałem pozostałe cz. różańca. Napłynęła postać zmarłego kolegi Mirka, który też żył tylko tym światem. 

   Dzisiaj, gdy to edytuję (20.04.2019) żona zapytała: czy wówczas byłem trzeźwy, bo większość świąt spędzałem w pogotowiu, a jak się trafiłem to różnie było. W jedną Wigilię sąsiad poczęstował mnie alkoholem, nie wypadało odmówić, bo był moim kierownikiem przychodni, a o innych „świętach” nie pamiętam...”moja wina”.

   Modlitwy pacjentek i zamawiane w Sanktuariach Msze św. w mojej intencji przyniosły owoc. Od 15 lat mam odjęty nałóg...alkohol nie interesuje mnie, może stać w otwartej butelce. Cóż oznacza dla naszego Taty „dotknięcie”, gdy stworzył wszystko myślą, a my bujamy w obłokach i marnujemy czas na loty „księżycowe”…

   Nie będę nikomu życzył „smacznego jajeczka”, bo okropnie nie lubię jajek na twardo…

                                                                                                                                   APeeL