Z telewizji płyną następstwa powodzi i wielkich pożarów, a dzisiaj, gdy edytuję ten zapis (21.06.2019) płaczą ludzie pozbawieni wszystkiego z powodu katastrofalnych ulew. Całą ojczyznę wybetonowano, małe strumyczki zamieniają się w rwące potoki. Jakże chciałbym pojechać tam, do starowinki, która przeżywa to nieszczęście już trzeci raz.
Nic nie zapowiadało moich udręk, a pracowałem od 7.00 - 14.00. Na koniec właśnie mnie wybrała obca pacjentka z chorym udem. Dziwne, bo jest z W-wy na wypoczynku w domku rekreacyjnym. Zdziwiona zapytała: to pan nie chce mi pomóc?
Schorzenie przewlekłe i ma swojego lekarza. a ja jestem już po pracy i schodzę do pogotowia! Zaprowadziłem ją do pracującego po obiedzie kolegi, a właśnie wysłano mnie do maltretowanego dziecka!
W kabinie kierowcy był ukrop, bo zepsuły się wyłączniki ogrzewania. Chirurg zbył mnie i zadręczał pytaniami. W szpitalu nie mogłem ugasić pragnienia...w automacie była zimna cola, ale nie miałem pieniędzy.Padłem na nosze i zdrzemnąłem się.
Taki los, a później dziwimy się, że lekarz umarł z przepracowania. Tak stanie się z koleżanką anestezjolog po siódmym dyżurze! Teraz jestem u dziadka, który wymaga hospitalizacji, a kierowca 3 x stwierdza, że nie może ruszyć! „Panie ! zmiłuj się nade mną”. Dodatkowo do karetki wpadła cała chmara much podwórkowych. Dziadkowi załatwię transport następnego dnia i przewóz do specjalisty.
Nawet chwilki wytchnienia. Nie można wypić kawy ani coś zjeść. Dziecko z uczuleniem, a tu wyjazd do pobitego. Po drodze trafiam do pacjenta po trzech zawałach, który nie chce jechać do szpitala, bo mieszka w W-wie. W odległej wiosce trafiliśmy na niebezpieczne oberwanie chmury. W karetce zjadłem kolację i udało się przespać na noszach, a pragnienie zgasiła woda.
Obdarowany zwróciłem dług, podzieliłem się i o północy stała się cisza! Ale po 30 minutach zrywają do płaczącego dziecka z przestraszonymi rodzicami, korę przy mnie uspokoiło się. Podałem 20 mg luminalu. Jeszcze nie koniec, bo rano podczas wychodzenia do przychodni trafił się wyjazd do dziadka z ciężkim krwotokiem z nosa...to błąd młodej lekarki, która poszła na wizytę zamiast od razu przekazać przypadek pogotowiu.
To nic takiego, ale do przychodni wróciłem o 9.00 i dalej pojechał zmiennik z pogotowia. Pracę w przychodni skończyłem o 19.15! W sercu pojawił się zamęczony Jezus Chrystus, niżej o. Pio męczony przez wiernych i nawet bity przez Szatana, a ja jestem na samym dole.
Popłakałem się podczas edytowania tego zapisu, bo za taką pracę na przełomie 2007/2008 r. mafia z Izby Lekarskiej w W-wie przy Puławskiej 18 za moją pracowitość, oddanie chorym i wiarę zabierze mi prawo wykonywania zawodu...4 miesiące przed moim przejściem na emeryturę.
W tym czasie na ciepłych posadkach sami siebie wybierali i odznaczali jako zasłużeni dla medycyny. "Niech Dobry Bóg im to wybaczy, bo mieli służyć, a stali się panami"...
APeeL