Przetrwałem straszny dyżur w pogotowiu...w upale i z wichurą. To śmiertelne warunki dla ciężko chorych, a także dla mnie. Pewno umrę w takim czasie, ponieważ takie dyżury trafiają na moje złe poczucie.  Tak właśnie umarła lekarka anestezjolog mająca kilka dyżurów z rzędu. Opiszę jego przebieg, bo rzadko zdarza się dyżur tak wykańczający... 

    Od razu trafiłem na wyjazd do ciężko chorego dziadka, którego dodatkowo wnuczki zaraziły ropnym zapaleniem gardła. Przybyła córka, którą wezwałem i wszystko załatwiliśmy. Po drodze zabrałem starsza pacjentkę, która wymagała konsultacji chirurga (był na dyżurze). Teraz pędzimy do chorej z uszkodzonym rozrusznikiem serca.

    Nie było wytchnienia, kawę piłem w karetce ze słoika, a poratowała chwilka snu na noszach. Znowu dziadek z szeregiem schorzeń, a po drodze załatwiłem moją babcię, która zabraliśmy do szpitala. Ja w przychodni mam nadmiar "zapisanych" chorych i część wizyt umawiam na moje dyżury w pogotowiu.

   Teraz zawołałem „Panie Jezu! zmiłuj się”, bo tuż po rozebraniu się zerwano do dziadka z udarem oraz do chorego, który mógł umrzeć, ale  w strachu udało się go dowieźć do szpitala. Przestraszona rodzina wezwała do ostrego zapalenia krtani, bo jeden z jej członków miał z tego powodu tracheotomię! Kłopot, bo matka pracuje, a dzieciątko zostawione babci musimy zabrać do szpitala. Stała się cisza, a to oznacza pacjentkę z kleszczem i stłuczenie czoła.

   Na pożegnanie tego „dobrego” dyżuru wezwano do chłopaka, który zemdlał i doznał urazu głowy. Dobrze, że przybyli do ambulatorium i ze skierowaniem sami pojechali swoim pojazdem do szpitala.

   Na Mszy św. wieczornej o 18.00 siedziałem na zewnątrz, a obok wierni gadali jak imieninach. W tym czasie na ziemi pracowały mrówki...wspinały się na topolę i z powrotem! Przespałem prawie całą niedzielę i całą noc!

                                                                                                                                  APeeL