Przed snem w ciszy czytałem list św. Pawła: jak bliskie są mi jego słowa, jego światło, jego tok myślenia. Wczoraj rozczarował mnie odcinek filmu: „Mojżesz"...kamienne tablice, odlanie cielca. Widać, że film był robiony przez ludzi ze zwykłym światłem. 

   Tuż po przebudzeniu zawołałem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Tak przywitałem nowy tydzień na tym zesłaniu. Rzuciłem okiem na pisma św. Pawła: „Miłość Jezusa przewyższa wszelką wiedzę (zmieniłem to słowo na „wszystko”).

   Jakże wiarygodny jest ten Apostoł, a sprawiła to Mądrość Boża, bo w stosunku do tak nawróconych budzą się pytania: „przecież pan nie był taki, jak i od kiedy to się stało i dlaczego?”

    Taka jest nasza „mądrość”, nie rozumiemy, że wiara jest wynikiem powołania i wybrania przez Boga. Przecież największy morderca może zostać apostołem i stać się świętym! Jak to wytłumaczysz, chociaż dla mnie sprawa jest jasna, bo wiarygodność takiego jest większa jak kapłana lub „religijnego" od dziecka! On robi to wyłącznie dla Pana Jezusa po otrzymaniu Światła (łaski wiary).

    Pytam żonę dlaczego jest zła po obudzeniu, dlaczego nie dziękuje za dobrze spędzoną noc (ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele dzieje się w tym czasie). Po pochwaleniu Jezusa od pierwszych sekund przytomności uzyskujesz pokój serca i siłę wewnętrzną (świadomość posiadania prawdziwego Ojca).

    W drodze do pracy rozmyślałem nad naszą nicością. Chodzi o to, abyś sam zrozumiał to i sam stał się malutkim. W momencie porodu byłeś "aniołem", a teraz widzisz: oto dziadek, chorzy i inwalidzi. Dzisiaj jest mało ludzi, ale trwa demoniczna agresja. Jakby istniała ruchoma ściana, upadłaby, a oni przeszliby po mnie.

   Z tego powodu jest mi bardzo przykro. Mają lekarza, staram się, jestem bezinteresowny, oddaję serce. Ta przykrość wynika z ich nieświadomości. Otwieram drzwi: wszyscy mają uprawnienie! „Matko pomóż. Matko pomóż”. 

   Przed chwilą chciałem wyjść w złości, ale opanowałem się i przypomniałem sobie, że tę godzinę miałem pracować dla Pana Jezusa. To określamy po lekarsku: „zagotowaniem nerwów”. Mija wszystko, bo babcia przybyła z niczym, ciężarna, ZBOWID, powtórka leków. Nagle ujrzałem, że jestem apostołem Pana Jezusa z ostatniego rzędu.

- Proszę przywieźć kamyk z Betlejem...pacjentka wyjeżdża do Izraela. Wierzący tam nie pojedzie...

- Niech pani przygotowuje dziecko i rodzinę do Komunii św. duchowo...proszę powiedzieć synkowi, że w tym dniu stanie się synem Bożym! W tym czasie będą „klaskać w Niebie!”

    W momencie przyjmowania Hostii św. synek zjedna się z Panem Jezusem. Tłumaczę to prostej kobiecie i widzę, że trafia to w jej serce!

- Proszę nie zabijać cielaków (kobieta, 65 lat, reumatoidalne zapalenie stawów)!

- Ja martwię się o innych, robię to dla innych!

- Ja martwię się o panią, a pani o innych!

- Co znaczy nie męczyć się (argumentacja za nagłą śmiercią)? Woli pani męczyć się przez wieczność niż krótki czas na ziemi?    

    Dopiero o 21.40 chwilka czytania św. Teresy („Mała droga”). Każdy ma taką i dla każdego jest niepowtarzalna. Tam uwagę zwróciły zalecenia, ale jeszcze nie dla mnie:

1. asceza życia wspólnego z miłością w czynach (małe ofiary)

2. życie codziennie...jak w św. Rodzinie

3. pełna ufność Bogu z przyjmowaniem cierpień z miłością…

                                                                                                                            APeeL