Zaspałem i w pośpiechu trafiłem na dyżur, gdzie czekał na mnie wyjazd do duszności u staruszka. Po drodze czytam „Modlitwę o pokój" Kazimiery Iłłakowiczówny; „Boże, napełnij mnie ciszą i nic mi więcej nie trzeba”, a ten rok zaczynamy „w imię Ojca".
Dojechaliśmy do wiejskiej chaty, gdzie na podwórku był piękny i pełen dostojeństwa kogut...jak jakiś władca! Zauważyłem go i powiedziałem o tym głośno, a podczas zabierania pacjenta usłyszałem szum gdakania, a gospodyni zapytała czy chcę go żywego, czy ma go zabić?
- W imię Boga Ojca niech go pani natychmiast puści! Niech żyje do swojej naturalnej śmierci - zawsze będzie przypominał to moje przybycie! Sanitariusz mruczał niezadowolony, bo w pogotowiu często gotowano koguty.
Po czasie wezwano mnie do innego dziadka, który od kilku lat przebywał w łóżku. Dzisiaj jest wiatr, a w takich dniach dochodzi do kurczu mięśni gładkich...także naczyń mózgowych, które zmienione miażdżycowo tracą elastyczność. Dochodzi wówczas do udarów niedokrwiennych, a taki właśnie wystąpił u tego pacjenta.
Chory z trudem mówił i zesłabła mu lewa ręka. Z mojej praktyki groźna jest zmiana pogody z niżu na wyż z wiatrem. W takich dniach pojawiają się także zawały serca, napady migreny, zawroty głowy oraz wszelkiej maści kolki. Wówczas sam się źle czuję, a to zwiększa moją czujność (w bezbólowych zawałach serca).
Wyszedłem z glinianej chatki przed którą na wielkim łańcuchu biegał maleńki piesek. Odczytał moją myśl, uniósł przednie łapki i tak poprosił o uwolnienie, a później biegał jak szalony z wielką radością.
Po przekazaniu chorego ponownie trafiłem do zasłużonego 80-latka, który od trzech tygodni przebywa w łóżku...nakryty pierzyną czarną jak ziemia, której nie pozwala ruszyć (5x była karetka).
Na stole, w środku wielkiego bałaganu zauważyłem piękny wizerunek Chrystusa w koronie Cierniowej. W tej scenerii ten obraz był bardzo przejmujący. Wnuczkowi z wielkim trudem udało się zerwać pierzynę i wielkie było zawstydzenie chorego, który od trzech tygodni załatwiał potrzeby fizjologiczne pod siebie.
Wnuczek przeprosił i wezwał nas ponownie po umyciu swojego dziadka. Wczułem się w sytuację chorego, który wstydził się tego, ale nie wiedział jak ma postąpić. Uradowałem się po otrzymaniu wiadomości, że został przyjęty do oddziału wewnętrznego, gdzie zawiozła go karetka transportowa.
Pan zmiłował się nad Swoim synem! Opanowała mnie wielka tęsknota za Jezusem Chrystusem. Stałem się nieobecny w szumie pracy, chciałbym ulecieć daleko...”Boże! napełnij mnie ciszą”.
Dyspozytorka zamknęła się u siebie, telefon zamilkł i przez 2 godziny trwała wielka cisza. W myśli zapytałem Pana Jezusa dlaczego spływają na mnie takie dobra: wiara, codzienne przeżycia duchowe, a teraz łaska w postaci ciszy! Czym sobie zasłużyłem?
Myśl uciekła do miłości, którą wywołuje smutek rozstania i tęsknotę, a czasami rozpacz. Dzisiaj, gdy to opracowuję mogę powiedzieć, że pierwsza jest miłość do Boga, później miłość matki do dziecka i tak dochodzimy do pieska. Bardzo często ludzie to odwracają i zapominają o Bogu.
W tym stanie nagle odkryłem jak piękne jest nasze żegnanie się: „w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”... APEL