Po wczorajszej prośbie do Boga Ojca, aby przybył (zaproszenie) do mojej świętej izdebki...nadrobiłem zaległości w zapisach, a zarazem trwał pokój. Musiałem pokonać ciało, aby trafić na spotkanie z Panem Jezusem o 6.30, bo spałem tylko 3 godziny. W tym zawsze pomaga mi sekundowy sen...po którym czuję się rześki.

    Tak znalazłem się w Domu Boga na ziemi, gdzie na Mszę św. przybyło kilka stałych osób. We wprowadzeniu padną słowa św. Pawła zapowiadającego zagładę dla tych, którzy żyją beztrosko...jakby Boga nie było (1 Tes 5,1-6.9-11):

- Dzień Pański przyjdzie jak złodziej w nocy...jak bóle na brzemienną. Tak też będzie podczas ponownego przyjściu Pana Jezusa.

- Na pewnych bezpieczeństwa spadnie zagłada. 

-  My jesteśmy synami światłości, przeznaczonymi do osiągnięcia zbawienia, ale mamy czuwać i być trzeźwymi. 

   Psalmista dodał ode mnie w Ps 27, że Bóg jest moim obrońcą...kogo mam się lękać i przed kim czuć trwogę? Natomiast Pan Jezus w Ew (Łk 7, 16) wyrzucił z opętanego złego ducha.

    Ja pragnę wrócić do oczekującego na mnie Boga Ojca, aby przebywać na wieki w Jego domu, naszej Ojczyźnie Niebieskiej. Mam nabrać odwagi w oczekiwaniu na Pana. Eucharystia ułożyła się w formę kielicha kwiatu. To podziękowanie za wczorajszy wysiłek w dawaniu świadectwa wiary.

   Wokół widzę żyjących beztrosko...od młodych do emerytów mogących handlować czasem. Wolą pospać i nudzić się zamiast dzień spędzić na modlitwach...np. za dusze czyśćcowe. Sami tam niedługo trafią jako "katolicy, ale". 

   Ponownie miałem moc w edytowaniu zaległych zapisów, a wieczorem na spacerze modlitewnym wołałem przez 1.5 godziny do Boga Ojca w tej intencji...

                                                                                                                              APeeL