Dzisiaj jest dzień ciężkiej pracy. Pacjent przyniósł drewnianą płaskorzeźbę Madonny...akurat na urodziny córki. Spieszę się, jeszcze wizyta, a przede mną dyżur.

    W pomieszczeniu chorej wyczuwam coś dobrego. Młoda matka trzyma dzieciątko na kolanach, babcia staruszka skarży się na duszność, inwalida bez nóg siedzi na wózku...chciałbym tutaj być dłużej, ale spieszę się umęczony na granicy wyczerpania.

    W takim stanie napada mnie chęć modlitwy: "Ojcze nasz", ale brak warunków. Padłem jak kamień na łoże i błogo zasnąłem. To wielki dar Boga Ojca. Późnym wieczorem czytam o bracie Żebrowskim, współpracowniku o. M. M. Kolbe:

- trzeba stale czuwać nad sobą, zawsze robić odwrotnie niż chce ciało

- gdy ujrzysz własne słabości Niepokalana zawsze pomoże, chciej tylko poprawiać słabość

- upadek sprawia upokorzenie, a pokorny powrót do Boga radość...oto chodzi! Tam znajdę też święte słowa o. Maksymiliana

- wybierasz Służbę Bogu, nie licz na "łatwiejsze życie".

    Jakże jasno to widzę. Jezus w moim gabinecie nie pasuje do darów, które napływają od pacjentów. Matka Boża Pokoju mówi, abyśmy byli „silni w modlitwie i odważni w wierze”, bo „szatan atakuje i kusi na wszystkie sposoby”.

   Prorok (Syr 51,13-20) przekazuje, że szukał mądrości w modlitwie, a ja prosiłem Boga o ułożenie modlitwy, która jest uczestnictwem w Bolesnej Męce Pana Jezusa. W jakimś objawieniu przeczytałem, że tak powinniśmy się modlić (rozważać mękę Pana).

    Jeżeli czytasz mój dziennik to łatwo to zauważysz, ale jego działanie na mnie jest słabe, bo tylko pragnie mylić mi wykonywanie Woli Boga Ojca (mylić natchnienia podszywając się pod stronę Bożą).

                                                                                                                   APeeL