Wczoraj wieczorem poproszono mnie o zastąpienie lekarza, który zasłabł na dyżurze w pogotowiu. Nikt go nie zbadał, bo sądzono, że jest pijany.

    Przykro mi, bo niespodziewanie muszę rozstać się z żoną, a tak mało spędzamy wspólnego czasu. Ponadto wciągnięto mnie w sytuację ryzykowną, bo kolega zajmował gabinet, a ja „dyżurowałem” w domu. Gdyby zmarł to na pewno byłbym włóczony po sądach. 

    Poprosiłem Boga o ochronę i po jednym dalekim wyjeździe do pacjenta z nowotworem płuca, którego zawiozłem do szpitala...do rana był spokój.

    Druga niespodzianka spotkała mnie w przychodni, gdzie byłem sam, ale prośba do Boga sprawiła, że trafiłem na wyjątkowy spokój, bo wszystko miałem odrobić dopiero na swoim dyżurze w pogotowiu.

    Już na początku miałem wyjazd do starszej pani, która upadła, a właśnie przejeżdżaliśmy obok kościoła z którego wychodził kondukt pogrzebowy. Załatwiłem chorą i odmówiłem koronkę, a dyspozytorka pokazała mi bałagan w ambulatorium, gdzie walczyli o życie samobójcy, który podciął sobie żyły.

    Na ten moment przywieziono umierającego po wypiciu pyralginy (wstrząs anafilaktyczny), a „R-ka” właśnie wyjechała do zawału serca. Po agresywnej terapii chory zaczął wracać do życia, a ja w tym czasie trafiłem do wyniszczonego przewlekłą niewydolnością krążeniowo-oddechową.

    Sam w tym czasie byłem ledwie żywy. Poratowała cisza i  kojący sen (3 godziny!) po którym z ambulatorium zabraliśmy pacjenta z rozpoczynającą się perforacją przewodu pokarmowego, któremu nie mogłem podać środka  przeciwbólowego.

    Pędziliśmy na sygnałach, a drogę zajechały nam dwa samochody, które udało się  ominąć w ostatniej sekundzie. Mogliśmy zginąć...

    Trafiłem też do chorej z wodniakiem pęcherzyka żółciowego (ostry stan chirurgiczny), ale do szpitala pojechali sami mimo, że mąż był po przebytym zawale serca.

    Do życia wrócił uratowany po pyralginie, a ja sam znalazłem się w opałach, bo w środy poszczę w intencji pokoju na świecie, a zjadłem jabłka i łapczywie wypiłem litr zimnego mleka! Rozbolał mnie brzuch, a nawet pojawił się ucisk w kl. piersiowej budzący strach przed zawałem serca.

   Ten dzień mojego życia, post duchowy, cierpienia i modlitwy objęły także kolegę, którego zmieniłem, bo okazało się, że miał ciężką hiperglikemię (cukier we krwi 500mg%). Jakże ukazana jest nasza kruchość. 

    Ile niebezpieczeństw czyha na nas w życiu. Podziękowałem Bogu za ochronę, bo  śmierć z przepracowania wśród lekarzy nie jest rzadka i jest wstydliwie ukrywana...                                                                 APEL