Trwają wczorajsze przeszkody w dokończeniu modlitwy różańcowej, a dodatkowo zaczynam dyskutować z żoną. Dopiero po latach zrozumie moje przeżycia mistyczne, które są zbyt trudne nawet dla mających wielką łaskę wiary. 

     Teraz "spojrzał" (zatrzymał wzrok) Pan Jezus w koronie cierniowej...usiadłem z zamkniętymi oczami i tak znalazłem się ze Zbawicielem na Via Dolorosa. Zjednany z Sercem Pana doznałem pokoju duchowego, ale trwały krzyki ze złorzeczeniem (ja wiem, że jest to od demona, bo jestem jeszcze słaby, a on chyba zna moje ostateczne powołanie).

    "Panie Jezu przekazuję Ci udręki, które dzieją się wokół mojej osoby...daj je tym, których drażni cisza: nudzącemu się wdowcowi oraz samotnej...wiesz Sam Panie komu! Bądź dzisiaj ze mną! Proszę."

    Tak zarazem poznałem intencję tego dnia i zacząłem moje wołanie modlitewne. Teraz zostałem nabrany przez demona spokojem w przychodni z łagodnymi pacjentami. Nagle nasłał jednocześnie pięciu, którzy weszli do gabinetu! Wyprosiłem ich pod pozorem wyjścia do ubikacji. Od tego momentu sam gadałem i dyskutowałem, a nawet złościłem się! "Panie Jezu wybacz! Jezu wybacz!"

     W tym czasie powiedziałem do rodziny, że zbliżająca się śmierć pacjentki powinna sprawić ich pojednanie (skłócone dzieci po trzech mężach). Moc Miłosierdzia Bożego zmazuje wszystko, ale trzeba się o to zwrócić...szansa trwa do samej śmierci, bo później jest już sprawiedliwy osąd i odpowiedzialność.

    Właśnie trafiła do mnie z prośbą o pomoc pacjentka modląca się o zbawienie pacjentów, a ja też będę wołał w ich imieniu w czasie obecnego (tygodniowego) zastępstwa w oddziale wewnętrznym. Tak tłumaczę synowej umierającej, a ona jest pracownikiem służby zdrowia - pielęgniarką i pragnie ratować ciało teściowej.

- Proszę zaczynać dzień od przeżegnania się i powiedzenia: "Panie Jezu bądź dzisiaj ze mną!"

- Najlepsza praca bez modlitwy daje tylko wartości materialne (np. za 10 wyhodowanych wołów nabijamy konto w banku).

- Powtarzam panu, że śmierć to nasz powrót do Boga Ojca...trzeba wracać z radością! Proszę otworzyć się na "śmierć!" Takie słowa słyszałem w dzisiejszej audycji radiowej.

     Teraz spieszę się na wizytę, gdzie trafiam na przestraszoną kokluszem (nikt nie widzi trwającej pandemii, bo przecież wszyscy byli szczepieni). Dla nie widzących tego lekarzy jest kłopot (podaje się zły antybiotyk i leki wykrztuśne, robią też zdjęcia płuc). Wystarczy uspokajająca diagnoza i dwa - trzy leki z informacja, że kaszel może trwać dłuższy czas.

    Przy okazji mówiłem do rodziny o Objawieniach w Medziugorie. Z natchnienia mam nie mówić o pokoju, ale go czynić! Do mojego serca napłynął pokój, ale później gadałem, nawet zapomniałem o porannej prośbie do Pana Jezusa, aby był ze mną.

     Po powrocie do pogotowia (dyżur) z włączonej kasety usłyszałem słowa św. Pawła: "Radujcie się"...ilu ludzi na ziemi rozumie to? Padłem na kolana odmawiając "Ojcze nasz" z dodaniem, że "błogosławiony Owoc Żywota Twego umierał za mnie w szumie!"

    W uniesieniu wołałem w rozważaniach: "Jezu mój! W szumie i nienawiści niosłeś za mnie Krzyż i w takim samym szumi nienawiści umierałeś na Krzyżu! Jezu! Jezu!" Nagle zrozumiałem dar, bo codziennie pracuję w bałaganie i szumie, a to jest współcierpienie ze Zbawicielem (łaska).

    Po wjechaniu na wiejskie podwórko dowiadujemy się, że pacjentka o której mówiłem do rodziny...już zmarła. Cała rodzina myła ją i ubierała. Największym problemem było jej zgięta (pochylenie do przodu)...nie mieściła się w trumnie. Cóż mogę im doradzić. Czy nie sprofanujemy zwłok podczas łamania kości zmarłej? Wypisałem kartę zgonu i uciekłem...

                                                                                                                             APeeL