"Bądź pochwalony Jezu mój"...jeszcze ciemno, żona nie śpi, grzecznie leżę obok i proszę; "Matko moja obejmij ją Swoją Opieką". Tak jak wczoraj próbuję odmawiać moją modlitwę przebłagalną za dusze czyśćcowe, ale nadchodzą przeszkody - łącznie z wypadnięciem plomby z zęba. Czy dzisiaj planowałem dentystę?
Pracuję szybko i proszę Jezusa, aby pomógł mi, bo w poniedziałek nigdy nie zdarza się przerwa. Wszystko szło sprawnie idzie sprawnie i u lekarki stomatolog cierpliwie czekam na swoją kolejkę, a z czytanego "Dzienniczka" Anieli Salawy ujrzałem moje obdarowanie przez Boga.
Ojciec Prawdziwy ustanowił mnie Swoim synem, zostałem ochrzczony, byłem u Pierwszej Komunii św. a dodatkowo otrzymałem Matkę Prawdziwą, Jezusa, dar wiary, rozróżniania dobra i zła, jasnego zauważenia zła w sobie...jeszcze kościół z kapłanami, chrześcijańska ojczyzna, biały fartuch z możliwość czynienia wielkiego dobra,
W tym momencie odczułem, że Duch Święty napłynął do mojego serca: "Jezu spraw, abym czynił, to co Ty pragniesz!" Stoję teraz z zamkniętymi oczami i odmawiam zakończenie modlitwy przebłagalnej. "Boże, Ojcze Przedwieczny przyjmij Ciało i Krew...dla Jego Bolesnej Męki".
Czekam na swoją kolejkę, a właśnie nadarzyła się okazja do nauczania! Głośno i zdecydowanie mówię o prawdzie naszej wiary, Eucharystii, błędach braci odłączonych, fałszywej nauce św. Jehowy. W tym momencie wzywają do gabinetu!
- Dziękuję bardzo pani doktór, bo czyni pani wiele dobra, które jest źle opłacane...tym większa będzie późniejsza nagroda! Sam zdziwiłem się tym zdaniem, przecież taka jest prawda. Dobra zapłata - jaką chcesz jeszcze nagrodę?
Pani Aniela Salawa pisze: jeżeli chcesz pocieszyć Jezusa?...cierp w cichości i pokorze! Wróciłem do gabinetu, napłynęła moc, wizerunek Matki Bożej Różańcowej zostawiłem w gipsowni gab. chirurgicznego. Zdecydowanym ruchem zawiesiłem na gwoździu, w sercu pojawiłą się radość, pracownice oglądają i akceptują. W duszy widzę chorego, który na tym łożu boleści z gipsem na nodze zobaczy Matkę!
Podczas wyjazdu karetką rozmawiamy o Sakramencie małżeństwa (jestem przeciwnikiem wesel w naszym wydaniu oraz Pierwszej Komunii, bo wszystko jest topione w alkoholu. Nagle przypomniałem sobie I-wszą Komunię św. córki (z lodami poszliśmy na działkę, całe przyjęcie z dobrymi wspomnieniami) oraz syna z wódką, kartami i późnym powrotem do domu. Syn stał w oknie i czekał na mnie.
Jasno ujrzałem satanizm mojego postępowania. Wielki ból ścisnął serce, zadrżałem w sumieniu, prawie głośno stękałem, w duszy straszliwy ucisk. Krzyczę do Jezusa "Jezu! Drogi mój! Jezu drugi mój, Jezu drogi mój i tak wkoło".
Teraz pędzimy do pożaru. Straż pożarna i policja jest już przed nami. Gliniana chatka spłonęła z obłożnie chorą babcią (została tylko jej głowa), a dziadka wyciągnięto poparzonego na twarzy. Babcia nie wychodziła z łóżka, a dziadek w znacznym stopniu niedołężny opiekował się nią jak mógł. Teraz stękał, chyba nie wiedział, że żona jest spalona, bo zaczadział. Prawdopodobnie zaprószył ogień i nie umiał jej pomóc.
Smutno w szpitalu, bo na korytarzu leży chora...blada jak papier i krzyczy z bólu. Nie mogę jej pomóc, bo podlega mi. Dziadek był bardzo brudny, ale przy braku bieżącej wody i w jego zniedołężnieniu trudno jest umyć nogi, a nawet założyć buty.
Pielęgniarki pokrzykują, personel nie chce go...wolą kogoś pachnącego z liczną obstawą rodziny! Taka jest konstrukcja normalnych ludzi. Jednak on budzi moje wielkie współczucie i szacunek.
Moje serce jest z nim...wstawiam się i proszę. Próbuję rozmawiać z personelem, ale są "głusi duchowo". Ze łzami w oczach odjechałem ze szpitala, a w tym momencie przypomniał się Pan Jezus umywający nogi Apostołom. Sam chętnie umyłbym nogi temu dziadkowi! "Jezu!"..."och Jezu mój!"
APeeL
Zbliża się północ. Pędzimy z nagłym porodem, a ja wołam do Boga za kapłanów, a w bramie szpitala "łapiemy koło"! Nadeszła refleksja - jakże porody podobne są do śmierci.
Szkoda, że nikt nie opisuje przebiegu porodu. Ładne byłoby zdjęcie wymęczonego Jana Kowalskiego tuż po trafieniu na ten świat. Może nagły poród sprawia powolną śmierć. Ilu ludzi nie może się narodzić, a ilu chce, a nie może umrzeć.
Ogarnij kombinacje: poród uliczny, w windzie lub piwnicy. Jakby na czas tej refleksji - w środku nocy - zerwano do następnego porodu! Tuż po przebudzeniu, w mojej słabości, z całą mocą napadł na mnie Zły.
Na każdego ma coś innego (teściowa, namolny sąsiad, szef w pracy, brzydkie odzywki żony). Mnie wówczas podsuwa prześladowców i nienawiść do nich lub "dobro" czyli naprawianie świata.
Dzisiaj ma być spotkanie z posłem, a ja już tam jestem i prowadzę monolog wewnętrzny. Po wejściu do karetki zacząłem zacząłem modlić się za siebie, a sanitariusz z natchnienia Belzebuba mówił o wyborach.
Teraz kierowca opowiada o swoich cierpieniach! Dziękuje mi za poradę z wręczeniem zdjęcie ks. Jerzego Popiełuszki. Po powrocie nakryłem się państwową kołdrą i w ciszy odmówiłem modlitwę za siebie samego. "Panie Jezu Chryste, mój Zbawicielu przyjmij mnie do Twojego Serca, gdzie trwa pokój".
Po powrocie do domu trafiłem na ciszę...zegar tykał miarowo, żona coś czytała, natchnienie sprawiło, że wyszedłem na Mszę o 10.15. Przez całą drogę powtarzałem "Zdrowaś Mario" czyniąc wielkie odkrycie dla błądzących! Ta modlitwa wycisza i nie dopuszcza ataków złego!
Nie byłem pewny czy mogę przyjąć św. Hostię, ale pomogły mi słowa Jezusa do s. Faustyny, że bardziej jest obrażamy jeżeli nie idziemy do Stołu Pańskiego!
Zły atakował z całą mocą, podsuwa, że chodzę z wizytówką: "Nie jestem szpiegiem!" Teraz w wyobraźni rozmawiam z sąsiadem i w cztery oczy mówię mu, że jest fałszywy, a na zebraniu z posłem wyjaśniam mu różne tajemnice. Podsunął też nieczystość, ponieważ od jednego pacjenta przyjąłem gratyfikację.
W myślach znalazłem się przed wizerunkiem Pana Jezusa w kościele św. Krzyża, gdzie Pan Jezus przyjmuje mnie z otwartymi ramionami. "Jezu dobry! Jezu dobry!" Tuż przed Podniesieniem napłynęła wielka moc, w sercu pojawiło się pocieszenie, prysło uczucie nieśmiałości, ciało stało się lżejsze i poczułem, że jestem "większy"! Wówczas pogłębia się i zwalnia oddech.
W mojej rozterce...kapłan, który odprawiał Mszę św. podszedł do mnie z kielichem. Podziękowałem Panu Jezusowi.
Teraz trwam w sobie, wszystko dopływa do serca, a po otworzeniu oczu zostałem zaskoczony zalany jasnością, a to dzień pochmurny z opadami. Zostałem po Mszy św i słuchałem śpiewu dziewczynek...mam być ze słabymi, biednymi, szukającymi pocieszenia.
Jakże jest to wszystko piękne. Do dziewczynek zbliża się kapłan, a moje serce coś ściska...gdyby każdy kapłan zrozumiał jaki otrzymał ewangeliczny talent? Uciekałem przed ludźmi i rodziną...w kuchni, bo nie mam własnego kąta otworzyłem książeczkę, gdzie napłynęło trafiłem na słowa: "Niech świeci lampka twojej duszy!".
Zbliża się czas spotkania z posłem, ale od Pana Jezusa napłynęło zapytanie: "czy chcesz być ze Mną?" Zostałem, zapisałem wszystko i to były najpiękniejsze chwile mojego życia!
Trafiłem też na relację o Polakach, którzy pobrali nienależne odszkodowanie za pobyt w obozie i eksperymenty medyczne. Jak czują się dzisiaj tacy ludzie? Wyrywkowe kontrole NIK-u wykazały, że na dziesięć osób pobielających odszkodowanie...dwie n i e były w obozie!
Później słuchałem audycji radiowej o takim więźniu - Polaku, którego eksperymentalnie zamrażano w obozie. Po wojnie pomagał innym w uzyskaniu odszkodowania...znaleziono go nieprzytomnego na drodze...
APeeL
Przyśniła się córka ateisty z którym chciałbym się spotkać...przed przebudzeniem napłynęło, że umrze w Wigilię. Jej matka już zmarła...do końca wierna Partii.
Tuż po wstaniu zacząłem wołać: "Panie Jezu przyprowadzam Ci dusze czyśćcowe, szczególnie bliskie Tobie, wiem, że tego pragniesz". Natarczywie zaczęły pojawiać się przeszkody, które okazały się skuteczne (rozmyślania z monologiem wewnętrznym).
Teraz czytam o ostatniej godzinie Bolesnej Męki Pana Jezusa. W nagłęj jasności poznałem jak Pan Jezus brzydził się grzechami...przyjął wszystko za nas - pogardę, wstyd, biczowanie, oplwanie, przebranie za obłąkanego.
Teraz kolej na nas - musimy Go przyjęć i chlubić się wybraniem. Jako ludzie skażeni grzechem wstydzimy się Prawdy, Dobra i Miłości - głupstwami dla ludzi "światowych"! Jednak ludzie odrzucają Zbawiciela i sami skazują siebie na śmierć!
Rozważania Męki Jezusa nie można prowadzić z punktu widzenia ludzkiego - trzeba Mękę widzieć z Nieba, od strony Ojca Prawdziwego...
- Jezus wiedział co będzie.
- Męki bał się jako człowiek, ale niał moc od Boga.
- Demony otrzymały pozwolenie na kuszenie Judasza, rozwydrzenie tłumu, który jeszcze niedawno był pełen uwielbienia, a także na okrucieństwo oprawców. Nikt inny tego nie mógł przetrzymać...nawet wówczas było to widać u Apostołów, bo nie mieli mocy od Ducha świętego...stąd zaparcie się Apostoła Piotra.
Co czuł Jezus uderzony w twarz? Co czuje niewinny człowiek uderzony w twarz. Przypomniała się scena, gdy tak uczyniłem przyszłej żonie (w narzeczeństwie)...na ulicy przy ludziach, za to, że pragnęła zachować niewinność!
- Co czuła wówczas?
- Co czułeś razem z nią mój Jezu? To naprawdę podły czyn budzący odrazę.
Taki właśnie policzek otrzymał Jezus u Arcykapłana Kajfasza. Z wielką mocą tłumaczę koleżance - lekarce, że nie wystarczy uroda, bogactwo i radość z życia, bo każdy musi odnaleźć ostateczny sens swojej egzystencji.
Nie wolno tworzyć sobie bałwanów w postaci dzieci lub wnuczków, w budowie domu, uszczęśliwianiu małżonka. Proszę odwrócić pojęcie życia i śmierci - jasno zobaczy pani wygnanie. Pracuję jako lekarz, dobrze wykonuję swoje obowiązki, ale moim celem życia nie jest leczenie ludzi. Ja z nimi cierpię na tym wygnaniu, gdzie wszystko jest zatrute, niepewne i niebezpieczne.
Pani mówi, że nie trzeba myśleć o śmierci. To błąd, ponieważ myślimy wówczas o życiu prawdziwym. Proszę szukać celu, a ja pomogę pani stwierdzeniem: pamiętaj skąd spadłaś!
Pada, pada, wszystko jest brzydkie i smutne...na dalekim wyjeździe karetką czytam o Jezusie i modlę się za zespół karetki, a przy rozwidleniu dróg trafiamy na piękną figurę Pana Jezusa. Patrz na znak, bo większość jest na rozstajach dróg.
Radość zalała serce, a możliwości Boga są nieskończone. Właśnie w prasie religijnej trafiłem trafiłem na list: "Modlitwa spełniona podczas śmierci"...
APeeL
Podczas przejścia do pracy w przychodni odmawiałem modlitwę przebłagalną za pracowników rejestracji...na których wczoraj krzyczałem, a teraz prosiłem Pana Jezusa, aby objął ich swoją opieką. Zawołałem także do Ducha Św. o dar dobrej rady, abym niektórym ludziom mógł powiedzieć wszystko w jednym słowie.
- Ciężki wypadek pani dziecka musi zbliżyć rodzinę w miłości, trzeba rzucić palenie w intencji jego zdrowia. Dla Boga nie ma nic niemożliwego...rutynowe zamówienie Mszy św. może nie wystarczyć. Z przychodni zamówiono taką w intencji zmarłego pracownika, ale nikt z pracowników nie pojawił się!
- Pani boi się śmierci, ale pani „już jest umarła”! Trafiłem w kobietą energiczną, „złą", trzymającą się świata materialnego i chodzącą po sądach.
- Stwórca dał pani wielki dar...przewlekłą chorobę oraz próbę zagrożenia śmiercią. Tę śmierć widziało wielu ludzi i poprzez nią Bóg powiedział: „czy jesteście gotowi do powrotu do Mnie? Czy ty, która dłuższy czas jesteś ciężko chora przygotowałaś się na to spotkanie?...zobacz jak nagle mogę wezwać każdego!” To było do pacjentki, której „uratowałem” życie...
Ciężki dzień, jeszcze jeden w życiu. W aktówce nosiłem wahadełko, ponieważ chciałem nauczyć się oceniania tolerancji na leki przez chorego. Właśnie trafiła się pacjentka znająca tę sztukę - wszystko trwało 3-4 minuty. Metoda jest prosta i skuteczna.
Wszystkich załatwiłem, nikomu nie odmówiłem, od nikogo nic nie przyjąłem - jak wielką radość daje to w sercu. Teraz idę wolno, noga za nogą i odmawiam wyznanie naszej wiary: „w Jedynego Pana Jezusa Chrystusa...współistotnego Ojcu...przez Niego wszystko się stało”. Jak wytłumaczyć moje uniesienie duchowe, prawie oderwanie od ciała?
Łzy kręciły się w oczach, coś ścisnęło mnie w sercu. Przypomniało się dzisiejsze nocne oglądanie „Biblii w malarstwie”...popłakałem się przy obrazie biczowania Jezusa, Pana mojego.
Nagle w szczycie domowego szumu dopadła mnie tęsknota za Jezusem, Matką Prawdziwą, za ciszą przy zapalonej świecy i modlitwą...
„Panie Jezu! Cóż warte to wszystko, przecież nie może ukoić tęsknoty do Ciebie, mój Jezu. Tylko Ty Sam możesz to uczynić, schodzisz Jezu do mnie w różnym czasie - wówczas wszystko chciałbym rzucić i schować się w Twoim Sercu.
Ty, Jezu, który wszystko możesz pochylasz się do marności - przecież bez Ciebie nic nie znaczę. Dlaczego ludzie wolą nic od Ciebie, Jezu mój! Wiem, że Twoje Serce nadal krwawi.
Ty widzisz ich zatracenie. Nie chcą Ciebie, Jezu - może nie podoba im się stajenka, osiołek, ubóstwo, kamienny grób...może nie podoba im się Prosta Droga wiodąca do Życia. Większość nie chce Ciebie Jezu mój! Przychodź zawsze do mnie w smutku i opuszczeniu - będzie nam dobrze we dwoje! Proszę Cię Jezu - przychodź zawsze do mojego serca i bądź w nim”.
Popłakałem się podczas pisania tych słów...i czułem, że nawet modlitwa nie jest potrzebna. Trwałem tak w ciszy. Posłuchałem natchnienia: "włącz kasetę”, gdzie trafiłem na słowa kapłana: pochyl głowę na błogosławieństwo.
Przez usta kapłana Jezus mówił do mnie, że sprawi zdrowie mojej duszy i ciała, obdarzy mnie braterską miłością, a ja muszę zawsze być Mu oddany! „Jezu mój, Jezu przecież niczego więcej nie pragnę - zdrowia duszy, miłość do braci i wierności z oddaniem Tobie!”
Teraz chór męsko - żeński powtarza modlitwę: „Zdrowaś Mario” w coraz szybszym tempie i coraz głośniej krzycząc na zakończenie: „Jezus! Jezus! Tak zostało wyładowane moje napięcie.
Od tej chwili trwałem w milczeniu wewnętrznym. Nic nie musiałem czynić, aby milczeć i bardzo trudno jest opisać ten stan uniesienia duchowego. We mnie jest pokój, cichość, małość, pragnie odosobnienia i milczenia.
Trwała święta cisza w myślach, sercu i mowie. Odezwałem się tylko do córki, która czytała pismo o zbrodniach: „cofasz się?” Stan ten jest Jego działaniem, ja sam nie mogę tego wywołać. Normalnie pragniesz mówić - tutaj odwrotnie: milczysz i tak jest ci dobrze, jesteś blisko Pana, a nawet w Nim.
Każde słowo w zapiskach s. Faustyny przeszywało serce. Potwierdziła moje spostrzeżenie, że wielu kocha Boga w pomyślności, a mało ludzi wierzy w życie wieczne. Najważniejsze jest życie zgodne z Jego Wolą...umartwienia dla samych umartwień nic nie dają! Dzień kończą słowa Pana Jezusa do świętej: „cokolwiek czynisz bliźniemu - Mnie czynisz!”
APeeL
Nowy tydzień zaczynam z modlitwą na kolanach, a po chwilce czytam w "Dzienniczku" s. Faustyny: "Oko Moje śledzi każdy ruch serca twego (...)". Jezus mówi dalej do mnie, że Sam kształtuje moje serce wg Swoich zamiarów. "Nie wolno mi bać się niczego, wszystkie obawy mam przekazywać Jemu w prostej mowie serca, która jest milsza niż hymny".
Sam zacząłem krzyczeć: "Jezu mój, Jezu...wszystko, co Boże jest bardzo proste, skromne i delikatne". Tak właśnie tego poranka narastała tęsknota za Jezusem. Wolno szedłem do pracy powtarzając "Ojcze nasz".
Jakże smutny jest znajomy, widzę jego przegraną, wierzył tamtej władzy, może w czymś uczestniczył? Dlaczego byli tacy okrutni: przybijano ofiary gwoździami do ściany! Sam to widział i może wskazać miejsca, gdzie są pochowani. Serdecznie mu współczuję, to człowiek niewierzący i zagubiony, ale nie czuję, abym miał wskazywać mu Drogę!
- Nie pojmie pan zła, potwornego zła bez przyjęcia działania szatana. Nie pojmie pan, że on chce wszystko zniszczyć. Oto Saddam Husajn, który przy odpowiedniej władzy może podpalić świat razem z sobą. Jak pan to wytłumaczy?
- Pani choroba to jest głaskanie po głowie przez Stwórcę!
- Pani wpadła w pułapkę posiadania z hasłem wywoławczym: "płot, miedza...granica!
- Ma pani 72 lata...ja stwierdzam, że pani jest zdrowa. Kto panią kieruje ku zazdrości o zdrowie innych? Proszę pomyśleć kto? Wyjaśniam jej, że jest to zagrywka złego. Potakuje i dziękuje, sama wie jak wybrnąć z tego; trzeba odmawiać "Ojcze nasz"! Pacjentka wychodzi, ktoś ją pyta (dłużej przebywała w gabinecie); no zdrowaś?...zdrowa!
- Proszę nie szerzyć kultu śmierci nagłej...strofuję inną.
- Czy ma pan przyjemność w zabijaniu?
Teraz głuchoniema próbuje mi wytłumaczyć, że otrzymała bardzo małą rentę i z rezygnacją macha ręką. Natchnienie sprawia, abym ją wspomógł: "daj jej, daj jej!" Zrozumiałem, właśnie jej mam dać nienależne pieniądze, mam ją wspomóc. Położyłem palec na usta i podarowałem jej kawę, torebkę orzeszków laskowych i sporą sumę pieniędzy. W sercu chciałem uczynić to wcześniej, ale czekałem na okazję. Jakaś lekkość...jakieś dobro.
Ostatnia pacjentka to siostra zakonna od której napłynęła dobra energia. Rozmaimy o sprawach duchowych. Potwierdza istnienie diabła, sama wymienia kuszenie polegające na odwlekaniu wykonania dobrych uczynków...szczególnie podczas pójścia na Mszę św.!
Mylnie oceniła miejsce przebywania złego: "we mnie, jeżeli nie wykonuję Woli Bożej". Nie przyjmuje, że jest to normalna niewidzialna postać. Potwierdza, że małej Teresce ukazywał się podstawiony spowiednik, który mówił: "Niech będzie pochwalony", ale bez "Jezus Chrystus".
Daleki wyjazd pogotowiem z ciszą, dobrem i pokojem w sercu. To całkiem inny dzień. Jeszcze nie dojrzałem do modlitwy bez wezwanie. W obecnej fazie zgłaszam się do Jezusa - po Jego wezwaniu! Może dożyję stanu w którym będę b i e g ł do Niego - bez Jego wezwania! Tego nie wiem.
W kurnej chatce dwójka ładnych dzieci i piękna, młoda matka. Czy piękna dziewczyna musi mieszkać w pięknej willi? Nagłe wezwanie: kolega jedzie do zgonu naszego niedawnego pracownika...w cyrku. Sam zobacz jakie figle robi śmierć nagła.
Usiadłem w ciszy i modlę się za niego. Ilu to czyni w tej chwili? Żona rozpacza, reszta w głębi serca "cieszy się", bo to nie dotyczy ich samych! Taka jest konstrukcja "normalnych" ludzi. "Panie Jezu przyjmij jego duszę".
Słucham wczoraj nagranej Mszy św. "Jezu jakimi Ty prowadzisz drogami!" W sercu znalazłem się przed wielkim wizerunkiem Jezusa w tym kościele, pragnę duchowego przyjęcia Św. Hostii. Prawie zbliża się moment - wszystko przerywa pacjent!
Teraz jestem w chałupce (od kilku dni mam taką serię) z umierającym dzieciątkiem. Matka jego robi mu sztuczne oddychanie, ojciec naciska klatkę piersiową. Dziecko leży w kałuży kału. Rzut oka "żyje"...bez badania stwierdzam, że jest to stan po drgawkach. Oddycha, przygryzł nawet matce palec, serce bije.
Muszę głośno krzyczeć i odepchnąć rodziców od prawie 3-letniego maluszka. Taka "pomoc" może rozerwać płuco lub połamać żebra. Po 10-minutach jesteśmy w szpitalu...
APeeL